W tym momencie trochę się "rypnął" plan na dalsze
zwiedzanie. Miałem zamiar (idąc śladem Adama - http://bez-granic.pl/2012/12/moj-wlasny-angkor/ )
zatopić się w spokoju, ciszy, spodziewając się braku tłumu w świątyni Palilay.
Ale właśnie zauważyłem, ze aparat pokazuje tylko jedna działkę w
naładowaniu akumulatora. No tak, to zmienimy akumulator.
O wać mać - gdzie on jest? Ano leży sobie w pokoju
hotelowym. Tak więc - Palilay odpuszczona, gnamy dalej - przez tarasy
Trędowatego Króla i Taras Słoni - do Soktheena, co by go namówić na przejażdżkę
do hotelu. Soktheen planował później Kbal Spen oraz Banteai Srei wiec w ogóle
nie wchodziło w rachubę jechać tam bez sprawnego aparatu fotograficznego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz